niedziela, 13 grudnia 2015

"Czwarty duch"

Kolejne opowiadanie z serii zadanie ze szkoły. Wypracowanie o tematyce "Dziady cz. II" Mickiewicza, mianowicie dopisać wizytę własnego, czwartego ducha - polecam najpierw przeczytać całość lub streszczenie tejże twórczości Adama Mickiewicza. To, abyście lepiej wczuli się w klimat i zrozumieli :) Wykorzystałam dużo z utworu oryginalnego, aczkolwiek zmieniłam dużo rzeczy na potrzeby "mojego" ducha, cała jego historia jest moja własna.
Dajcie mi koniecznie znać, co myślicie ;)

Tak więc zapraszam!

*obrazek pochodzi z Internetu*


GUŚLARZ
Przynieście tu, przyjaciele,
Ten kosz pełen suchych kwiatów.
Zapalcie święcone ziele,
W górę dymy, pośród blasków!

CHÓR
Ciemno wszędzie, głucho wszędzie,
Co to będzie, co to będzie?

GUŚLARZ
Teraz wy, pośrednie duchy,
Coście u tego padołu
Ciemnoty i zawieruchy
Żyłyście z ludźmi pospołu;
Lecz, od ludzkiej wolne skazy,
Żyłyście nie w pełni świadom,
Co jest ważne, co na próżno,
Jak te cząbry i ślazy,
Ni z nich owocu, ni kwiatu,
Ani się ukarmi zwierzę,
Ani się człowiek ubierze;
Lecz w koszu złożone kwiatki
Na ścianie wiszą wysoko.
Tak wysoko, o ziemianki,
Była wasza pierś i oko!

Która dotąd czystym skrzydłem
Niebieskiej nie przeszła bramy,
Was tym światłem i kadzidłem
Zapraszamy, zaklinamy.

CHÓR
Mówcie, komu czego braknie,
Kto z was pragnie, kto z was łaknie?

GUŚLARZ
Patrzcie w górę, cóż to leci?
Co tak pod sklepieniem świeci?
Ach, to ona! Złotowłosa,
Włos rozwiany, polne gdzieś wetknięte kłosa,
Otula ją szata srebrzysta,
Uśmiech się po twarzy błąka,
Lecz choć wszystko nader miała,
W świecie znana i bogata,
Zawsze jednak była sama.

GUŚLARZ I STARZEC
Uśmiech się po twarzy błąka,
Lecz choć wszystko nader miała,
W świecie znana i bogata,
Zawsze jednak była sama.

DUCH
Otoczona gwiazd sznurem,
W blasku ognia i księżyca,
Wszystko miałam, co zechciałam,
Przed niebiańskim stoję murem.

Niegdyś każde me skinienie,
Spełnione było od zaraz,
Teraz smutku pełne westchnienie,
Spotyka stanowczy zakaz.

Choć majątek wielki miałam,
Niechętnie nim zarządzałam.
Ni to wspomóc, ni dziękować,
Lecz każdy pode mną kajać
Przychodził, nawet bogatszy;
To ja bowiem miałam zaszczyt,
Wszyscy mnie znali, nie podziwiali,
Bo i czego nie było,
Stara panna i złoto?
Miłości nie poznałam,
Radości nie zaznałam;
W swej próżności zamknięta,
Niczym w klatce ptaszęta!

Choć żałuje to me serce,
Zamknięte są bramy niebieskie,
Jestem dalej tu, na ziemi,
Patrzę jak życie mija,
Ludziom, com dawniej jak żmija,
Podatki podwyższała,
Tak oni teraz się śmieją,
Życie swą radość  przed nimi odkrywa,
Patrzę i nie wiem sama,
Dlaczego tego nie znałam!
Tak pośród szczęścia i kwiecia
Szara łuna mnie spowija,
Nie mogę się dostać do nieba,
Wciąż patrzę, jak życie innym przemija.

CHÓR
Tak pośród szczęścia i kwiecia
Szara łuna ją spowija,
Nie może się dostać do nieba,
Wciąż patrzy, jak życie innym przemija.

GUŚLARZ
Czego więc potrzebujesz, dziewczyno,
Żeby się dostać do nieba?
Czy prosisz o chwałę Boga?
Czy o przysmaczek słodki?
Są tu pączki, ciasta, mleczko,
I owoce, i jagódki.
Czego potrzebujesz, nieznana z imienia istotko,
Aby stanąć z Bogiem oko w oko?

DUCH
Imię me nie budzi radości,
Nie strzeże go patron,
Sara wołali od gości,
Tak więc już zostało.

Nic mnie od was nie potrzeba!
Co bym chciała zaznać szczęścia,
I miłości, w sercu bez troski;
Na nic wasze tu pączuszki,
Na nic wasz ziemski podarek,
Nie pomoże mi żaden baranek!

Bo słuchajcie i zważcie u siebie,
Że według bożego rozkazu:
Kto nie zaznał miłości na ziemi,
Ten nie otrzyma jej w raju.

CHÓR
Bo słuchajmy i zważmy u siebie,
Że według bożego rozkazu:
Kto nie zaznał miłości na ziemi,
Ten nie otrzyma jej w raju.

GUŚLARZ
Na nic my ci tu pomocni,
Odleć z wiatrem, lecz powiadam:
Jeszcze musisz sama jedna
Błąkać się tu przez lat kilka,
A potem staniesz przed bożym sądem,
Lećże teraz już z Panem.
A kto prośby nie posłucha,
W imię Ojca, Syna, Ducha!
Czy widzisz Pański krzyż?
Zostawże nas w pokoju.
A kysz, a kysz!

CHÓR
A kto prośby nie posłucha,
W imię Ojca, Syna, Ducha!
Czy widzisz Pański krzyż?
Zostawże nas w pokoju.
A kysz, a kysz!
(dziewczyna znika)

~Meggy ♥




piątek, 13 listopada 2015

"Zagadka zegarmistrza", czyli mój pierwszy kryminał

Witam wszystkich! Jestem wraz z nowym szablonem, który pobrałam z szabloniarni *link w prawej kolumnie*, gdyż nie miałam pomysłu na stworzenie własnego. Myślę jednak, że ten świetnie pasuje.
Dawno nic nie publikowałam. Nie miałam czego? Brak weny, czy brak czasu? Myślę, że odpowiedź na te pytania nie jest konieczna, ważne, że wróciłam na dłużej!
Dzisiaj przychodzę z czymś totalnie innym, czyli kryminałem.
Napisałam go w zeszłym roku na potrzeby konkursu. Cóż, i tak nie miałam żadnego miejsca, więc postanowiłam go opublikować.
Składam również pokłony mojej przyjaciółce Raschel, dzięki której owe opowiadanie powstało ♥

Zapraszam do czytania!



  
Kartka z pamiętnika Beth, Londyn, 1997 rok

  To była najgorsza noc w moim życiu. Naprawdę myślałam, że jest ostatnią, że za chwilę umrę, zapadając się  w ciemną otchłań i wieczny sen...

Zacznę jednak od początku. 
Był listopadowy wieczór, około godziny dziewiętnastej, ale zważywszy na porę roku, było już dość ciemno. 
Stałam spokojnie i przeglądałam najświeższe wydanie "Gońca Londyńskiego", stojąc przy barierce, tuż przy deptaku biegnącym wzdłuż Tamizy i pod latarnią uliczną. Od kilku dni wszędzie ludzie rozmawiali tylko o tym, że w Londynie grasuje tajemniczy morderca, zwany "Killerem", który przy każdej  swojej ofierze zostawia zegarek. Zatrzymany prawdopodobnie na godzinie śmierci. "Cóż za dziwny pomysł! Gdzie tu sens?" Nie mogłam się go doszukać. Ostatni napad Killera nastąpił wczoraj w nocy, w Greenwich. Ofiarą była młoda kobieta. W gazecie było również zdjęcie podejrzanego o tożsamość mordercy.
Wtem spostrzegłam, że przy sąsiedniej latarni stoi mężczyzna w czarnym płaszczu i kapeluszu. Wcześniej go tu nie było. Rozejrzałam się dyskretnie, lecz w pobliżu nie zobaczyłam żywej duszy. Powoli odwróciłam się i ruszyłam wzdłuż rzeki. Tajemnicza postać podążała za mną. Szybko znalazłam się w uliczce, którą dostałam się na jedną z głównych ulic miasta. Wsiadłam do najbliższej taksówki, nim mężczyzna dobiegł do drogi. Kazałam kierowcy jechać przed siebie, by go zgubić. Kiedy upewniłam się, że nie ma go za nami, podałam taksówkarzowi adres mojej kamienicy. Po kilku minutach byliśmy na miejscu, zapłaciłam i weszłam do budynku. Energiczny marsz po schodach i znalazłam się w mieszkaniu. Kiedy zamknęłam drzwi, mogłam odetchnąć z ulgą. Usiadłam przy stole z kubkiem gorącej herbaty w dłoni. Emocje jednak nie opadły i zmęczona poszłam do sypialni z zamiarem oddania się w objęcia Morfeusza. 
Ale ktoś miał inne plany. Ledwo przyłożyłam głowę do poduszki, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Ciche, ale stanowcze. Liczyłam, że po chwili ktoś da sobie spokój, lecz w końcu dałam za wygraną i wstałam. Byłam tak zmęczona, że nawet nie spojrzałam przez wizjer. I to był błąd. Wystarczyła sekunda, w której otworzyłam drzwi, a osoba stojąca z drugiej strony dostała się do środka, zamknęła je i przygwoździła mnie do ściany. Otworzyłam oczy i stanęłam oko w oko z Killerem z "Gońca". Serce podeszło mi do gardła, próbowałam się wydostać z jego uchwytu, jednak na próżno. Mężczyzna chyba stracił cierpliwość, bo odezwał się oschłym tonem: 
  - Jak przestaniesz wreszcie wierzgać, to cię puszczę.  
Tak zrobiłam i rzeczywiście Killer puścił moje ramiona i spojrzał na mnie. 
  - T-t-t... to ty! - zawołałam. 
  - Cicho, cicho, kobieto... ja wiem, że moje zdjęcie jest w gazecie, ale uwierz mi, że to nie ja. 
  - Jakoś trudno mi w to uwierzyć. Jeśli to nie ty, to czego ode mnie chcesz i jak mnie tu znalazłeś? - nie wierzyłam w żadne jego słowo. 
  - Ech... chętnie napiłbym się herbaty, dziękuję, że spytałaś – odparł mężczyzna. 
  - No pewnie, może jeszcze domowe ciasto! Przede mną stoi prawdopodobnie seryjny morderca, a ja mam ci jeszcze proponować poczęstunek?!  Ciekawe, co jeszcze!
  - Już mówiłem, że nie jestem mordercą! Możemy usiąść i porozmawiać? – mówiąc to nieznajomy podążył do saloniku i kanapy. Kiedy już usiadł wygodnie, przywołał mnie gestem, ponieważ dalej stałam przy drzwiach i podążałam za nim wzrokiem. Podeszłam wolnym i niepewnym krokiem, po czym usadowiłam się w fotelu, jak sądziłam, w bezpiecznej odległości. Mężczyzna przewrócił oczami i zaczął opowiadać o „niestworzonych rzeczach na jego temat, które huczą w całym Londynie”:
  - Zacznę może od przedstawienia się. Nazywam się Warren, Phil Warren. Aktualnie mieszkam w dzielnicy Southwark, pomagam w interesach przyjacielowi zegarmistrzowi. A ponieważ ataki Killera zaczęły się od tejże części naszej stolicy i jestem tam drugim posiadaczem tak ogromnej „kolekcji” zegarków, zaraz po zegarmistrzu, to co? Wina oczywiście spadła na mnie. Na mnie, gdyż często znikam nocami, kiedy odbywają się ataki. Lecz tak naprawdę nigdzie nie znikam, po prostu pracuję w moim warsztacie w piwnicy starej kamienicy, gdzie kiedyś mieszkałem i nikt mi tam nie przeszkadza albo wypływam łódką na nocny rejs po Tamizie. Robię to w nocy, ponieważ wtedy widok Londynu jest wprost magiczny i uwielbiam na to patrzeć. Wiem, że dziwnie to brzmi, ale tak jest. Zmierzam do tego, że mój przyjaciel zegarmistrz ma brata, o którym praktycznie nikt tu nie wie. Tylko ja i bardzo bliska rodzina. Niestety jednak, śmierć zabrała ich lata temu. O bracie nikt nie wiedział, ponieważ znajdował się w specjalnym zakładzie w Walii, był chory psychicznie. Kilka tygodni temu dotarł tutaj i odnalazł brata, lecz ten nie chciał go przyjąć do siebie, ani znać. Zegarmistrz chyba nie zdawał sobie sprawy z odrzucenia osoby chorej psychicznie, brat odgrażał mu się. Zeszłej nocy był atak na pracownię mojego przyjaciela, który został zaatakowany przez Killera, a z jego warsztatu zniknęły wszystkie zegarki. Ponieważ było to wczoraj, to nie zdążyli zmienić artykułu w gazecie i wydać nowego. Zostałem oczyszczony z zarzutów, gdyż nie było mnie wtedy w Londynie i były osoby, które to potwierdziły. Kiedy dowiedziałem się o napadzie, natychmiast przybiegłem do pracowni. Jednak służby miejskie, które już tam były, opowiedziały, że ciała nie było. Ale co, zniknęło? Bądźmy szczerzy, nie mnie takie bajeczki. Kiedy tylko policja wyszła, postanowiłem przeszukać pracownię. Dobrze zrobiłem. Znalazłem malutką karteczkę, która prawdopodobnie wypadła Killerowi z kieszeni. Chwileczkę, już ci ją pokazuję… - Phil sięgnął do kieszeni płaszcza i wyciągnął jasnożółty, niegdyś biały, kawałek papieru. Lekko rozprostował kartkę i podał ją mi. Rzeczywiście, musiała należeć do mordercy. Treść była następująca: 

Zemszczę się. Ten drań już nigdy nie będzie patrzeć na świat jak kiedyś. Zniszczę go. Dzisiaj w nocy, punkt trzecia, przy Big Benie. Tam nikt nas nie znajdzie. 


Po plecach przeszły mi ciarki. Dalej jednak nie rozumiałam jednej rzeczy.

  - Dlaczego przyszedłeś z tym do mnie? Czego właściwie chcesz? – zadałam pytanie mężczyźnie, który siedział naprzeciwko mnie. Podrapał się po uchu i westchnął.
  - Beth, jesteś najlepszą studentką na wydziale detektywistycznym w Londynie. Pomyślałem, że zgłoszę się z tym do ciebie, ponieważ nie ufam policji. Według mnie coś z nimi nie w porządku. Mógłbym wynająć  prywatnego detektywa, ale po co? Straciłbym majątek i cenny czas na spotkania, a myślę, że z tobą pójdzie łatwiej. W końcu określili cię mianem „następczyni Holmes’a”, nieprawdaż?
No cóż, tu miał rację. Wszystko, co mówił, było prawdą i w zasadzie mogło to być dla mnie ciekawym doświadczeniem do studiów i późniejszej pracy. 
  - Więc do czego jestem ci potrzebna?
  - Pójdziemy tam. Nasz plan wygląda tak…


~*~*~

Nie wierzyłam w to, gdzie się znalazłam. Naprawdę ukrywaliśmy się z Philem przy kamienicy, niedaleko Big Bena. Była druga pięćdziesiąt cztery i czekaliśmy na Killera. Już miałam ziewnąć, gdy mój towarzysz dał mi kuksańca w bok i pokazał na wielki zegar.
  - Jest – powiedział.
Faktycznie. Jakiś mężczyzna przechadzał się pod wieżą zegarową. Po minie Phila zorientowałam się, że nie jest to zegarmistrz. Właśnie patrzyliśmy na Killera we własnej osobie. Usłyszałam stuk obcasów. Niedaleko nas przechodziła kobieta, morderca też ją zauważył. Zobaczyłam, jak podchodzi do niej szybko i cicho, żeby jednym ruchem ręki i noża, który wcześniej był schowany w kieszeni, zadać śmiertelny cios. Kiedy ofiara upadła, przyklęknął przy niej, wyciągnął budzik z drugiej kieszeni i przycisnął guziczek – najprawdopodobniej zatrzymał czas na zegarze, po czym wsunął go do kieszeni nieżyjącej kobiety. Byłam w szoku, przeklinałam samą siebie, że jej nie uratowaliśmy.
Dalsze przemyślenia o scenie, której świadkami byliśmy przed chwilą, przerwały nam inne kroki. Z prawej strony nadchodził inny mężczyzna. Spojrzałam na Phila, niemal zobaczyłam, jak jego usta mówią do mnie „on żyje, to on”. Więc zegarmistrz także się pojawił. Bracia zaczęli rozmawiać, a Killer co chwilę wybuchał przerażającym śmiechem. Dostałam gęsiej skórki po raz kolejny tej okropnej nocy. Po chwili zauważyłam, że między mężczyznami doszło do kłótni. Szarpali się i bili, a gdy psychopata wyciągnął nóż, poczułam, że Phil wstaje i po chwili biegł do walczących. Pognałam za nim w chwili, gdy prawie dopadł go zabójca. Teraz próbował zabić Phila, ale… mój Boże. Bracia byli bliźniakami! Nie orientowałam się już, kto jest kim. Jednak wydaje mi się, że to zegarmistrz przekrzyczał hałas walki.
  - Stop! Phil! To nie tak, jak myślisz, on nie jest mordercą!
Wszyscy spojrzeliśmy na niego, jak na wariata.
  - Jak to nie?! Przecież przed chwilą sami widzieliśmy jego atak! – odparłam.
  - Policja wam nie uwierzy, nikt wam nie uwierzy. To JA jestem Killerem, on nic nie zrobił, jest w szoku po powrocie z Walii.
Mężczyzna usiłujący zabić Phila popatrzył na brata. Znów zaczął się śmiać.
  - Po prostu skończę z nimi – ujął krótko, gdy już skończył się jego śmiech.
Po tych słowach znów rzucił się na Phila, trafiając nożem jego bok. Poczułam nagły ból w głowie. Wielki kamień upadł na ziemię z ręki drugiego brata. Po chwili również straciłam panowanie w nogach. Leżąc na ziemi, zaczęłam się modlić o śmierć. Jednak dotarło do mnie, że nie umarłam. Nie mogłam otworzyć oczu, ale słyszałam wszystko, co się działo. Syreny policyjne.
  - Wiedzieli za dużo. Żegnaj i ty, braciszku – słowa jednego z braci zmieszały się z jękiem bólu i spadającym ciałem oraz pobrzękiwaniem zegarka. Phil miał rację, coś było nie tak. Policja wiedziała i pomagała Killerowi, który po chwili zniknął w ich samochodzie.
 Życie jest niesprawiedliwie. W mojej głowie jest tyle pytań bez odpowiedzi. Czemu policja jest sprzymierzona z mordercą? Dlaczego zegarmistrz kłamał? Chciał pomóc bratu, który go zabił? Nie sądzę. Mam nadzieję, że gdy już się obudzę będzie mi dane rozwikłać tę zagadkę do końca. Tylko czy rzeczywiście Killer jest tym bratem, o którym myślę?
  Usłyszałam dźwięk, który oznajmiał zbliżanie się pomocy medycznej. Zauważyłam, że mogę się poruszać, więc powoli usiadłam. Zobaczyłam ciało nieżywego, jak uważałam, zegarmistrza i Phila, sprawdziłam jego puls. Nie żył. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Znałam tych ludzi ułamek nocy, a płakałam po ich stracie. Okropne.
  Zanim jednak syreny zbliżyły się do nas, uświadomiłam sobie coś jeszcze. Spojrzałam na Phila. Obok niego stał budzik z zatrzymaną godziną na trzeciej czterdzieści dwa. Sekundę później zauważyłam, że na mojej ręce również znajduje się zegarek, którego wcześniej nie było.
Jednak urządzenie na mojej ręce nie było zatrzymane, Killer wiedział, że żyję. 



Odsyłając pracę do mojej polonistki otrzymałam wiadomość o zmianie zakończenia, gdyż "było niejasne". Zmieniłam je. Nie mam pojęcia, czy taka końcówka jest dobra. Właściwie sama nie umiem tego ująć tak, aby wszystko stało się jasne. Chciałam, żeby ta krótka praca była owiana tajemnicą w każdym calu. Sama bohaterka nie wie, czy Killer jest tym, za kogo ona go uważa. A policja sprzymierzona z nim to dla niej szok i kolejne tysiące pytań w głowie – to chciałam tu opisać i w jakiś sposób „pokazać”. 

A wyjaśnienie wprost  „Killerem jest…” nie było moim celem w tym i chyba nie umiałam tego zrobić. 
Mam nadzieję, że wam się podobało i czekam na komentarze.

~ Meggy ♥





piątek, 28 sierpnia 2015

"Komu w drogę, temu czas"

UWAGA, UWAGA, SŁUCHAJCIE, SŁUCHAJCIE!
Stała się rzecz niesłychana, a mianowicie...

TAK. Wróciłam na bloga! Znowu!
Znowu się opuściłam, ale tym razem kompletnie nie miałam weny!
POWAGA.

Aktualnie piszę prosto z Międzywodzia i wdycham ostatnie wakacyjne powietrze,  jednakże... wraz z wakacjami porządnie wypoczęłam, tak więc wróciła i wena, którą szkoła wyprała w natłoku sprawdzianów. Ehh, no cóż, bywa i tak.
A jak wasze wakacje?

Opowiadania będą jednak pojawiać się rzadziej, bo znów nadchodzi szkoła itd. Ale będą. Przynajmniej raz/dwa na miesiąc mam zamiar coś opublikować. Do tego dochodzi praca nad drugim blogiem, o którym wspomnę później.

Jak sami już pewnie zauważyliście - pojawiłam się z totalnie nowym designem bloga, a wszystko to jest mojego autorstwa (z małą pomocą filmików Lizz Kaviste przy CSS'ie c; ), mam nadzieję, że się wam podoba, piszcie koniecznie, co sądzicie!!
Po prawej są też etykiety *kategorie*, aby łatwiej było wyszukać to, co was interesuje :)

Mam nowe opowiadanie, które zaczęłam dawno temu i dziś skończyłam. Shujo ai, ale jestem z niego zadowolona. Parring Minzy i Dary z 2NE1, zamówione przez Patrycję ;) 
Nie przedłużam już, miłego czytania i zapraszam do komentowania i obserwacji bloga! ;)

*zdjęcie z Internetu*

~ zamówienie dla Patrycji, one shot, shujo ai ~

  Chyba was pogięło.
  - Ja nie chcę się stąd wyprowadzić! - krzyczałam to już trzeci raz.
  - Ale kochanie, my nie pytamy cię o zdanie na ten temat. Po prostu informujemy o naszych planach na najbliższy czas- moja mama była stanowcza, zdystansowana i nieugięta. Jak zawsze... super.
Szybko wstałam z kanapy, wybiegłam z salonu i popędziłam do mojego pokoju na piętrze. Kiedy już zatrzasnęłam drzwi z hukiem, oparłam się o nie plecami i powoli "zjechałam" do pozycji siedzącej. Podciągnęłam kolana pod brodę i oparłam o nie czoło.
  - Nienawidzę was - wyszeptałam.
  Znów to samo. Znowu przeprowadzka... w ciągu szesnastu lat mojego życia zmieniłam miejsce zamieszkania siedem razy. Mój tata miał wielką firmę i co jakiś czas musiał gdzieś wyjechać, a ja z mamą razem z nim. Moi rodzice są Koreańczykami, a ja urodziłam się w Seulu. Tam do czwartego roku życia się wychowywałam.
Moja pierwsza daleka podróż odbyła się dokładnie dzień po moich czwartych urodzinach. Wtedy było to dla mnie rzeczą fascynującą... nowe miejsce, nowe możliwości i znajomości. Celem naszej wyprawy była Portugalia.
Myślałam, że tam zostaniemy, ale gdzie tam. Dwa lata później rodzice zadecydowali, że zacznę naukę w szkole na Islandii, gdzie wyjechaliśmy z wyprzedzeniem niemal rocznym, zanim mój tata dostał termin pracy tam.
No i wszystko fajnie. Islandczycy zaakceptowali fakt moich skośnych oczu, udało mi się znaleźć prawdziwych przyjaciół.
Kiedy jednak przekroczyłam liczbę dziewięć, szlag jasny to trafił. Nowy wyjazd, kierunek - Chiny. Rok później Australia. Dwa lata od czwartej przeprowadzki Indonezja. Po roku zaś Nowa Zelandia, a ponad rok temu zawitaliśmy tu, czyli Szkocja.
Od czasów Portugalii nikt nie przyjął mnie w tak życzliwy sposób. Wszędzie trafiałam w trakcie roku szkolnego, byłam wyśmiewana za azjatyckie pochodzenie i oczy... no, z wyjątkiem Chin. Tam ludzie gnębili mnie za to, że uczyłam się  wręcz bardzo dobrze.
Wracając do Szkocji, jest to zdecydowanie moje miejsce na świecie i nie mam zamiaru go zmieniać.
  Do tego momentu myślałam, że to koniec. Tata planował przebudowę domu, mama znalazła pracę w wydawnictwie...
I nagle tata dostał wezwanie do USA. Nie chcę tam jechać. Zawsze słyszałam, że Amerykanie są okropni, a w tamtejszych szkołach ktoś "odmienny" nie ma życia.
Ale moi rodzice tego nie pojmują. Po ich minach wywnioskowałam, że też nie są zadowoleni, ale najwyraźniej nie ma wyjścia.
  Wstałam i podeszłam do ściany, którą pokrywało lustro. Puściłam głośno muzykę z mojego telefonu i zaczęłam się poruszać w jej rytm. Najpierw powoli, leciutko... kiedy muzyka przyspieszała, przechodząc w dynamiczne brzmienie, ja robiłam to samo z moim ciałem. Moje ruchy były coraz bardziej zacięte, brutalne i ktoś mógłby pomyśleć, że chcę zniszczyć lustro przede mną. Musiałam pozbyć się emocji. Zmęczyć, nie myśleć o tym, co usłyszałam tego wieczora. A na to pozwalał mi tylko taniec. Był moją pasją, odkąd obejrzałam turniej tańca w Chinach. Od tamtego czasu tańczę cały czas. W domu, na ulicy i w szkole, gdy nikt nie patrzy. Od sześciu lat jest to moim jedynym sposobem, aby nie popaść w depresję, przez stres wywoływany nowymi szkołami i ciągłymi zmianami miejsca zamieszkania.
  Kiedy muzyka się skończyła, opadłam na dywan, bez sił do niczego. Po chwili z komórki popłynęła moja ulubiona ballada. Przy jej dźwiękach zasnęłam, nawet nie próbując wstać i położyć się w łóżku.

*~*~*

  Od rana słyszałam tylko jedno hasło:
  - Pakuj się, Minzy.
Uświadomiłam sobie, że nie warto tracić czasu na strojenie fochów rodzicom, więc przystosowałam się do "rozkazu".
Spod łóżka wyciągnęłam ogromną walizkę w czarno-białą kratę, układającą się w moje imię na bordowym tle. W środku były jeszcze dwie walizki - średnia i całkiem mała.
Otworzyłam szafę i zaczęłam układać ubrania w największej walizce. Potem kosmetyki i kolekcja porcelanowych figurek z Islandii. Do średniej spakowałam buty, torebki, biżuterię i laptop. A także album, w którym znajdowały się zdjęcia z całego mojego życia. Uwieczniałam tu najpiękniejsze chwile. Do najmniejszej torby zmieściłam resztę moich drobiazgów. Jeszcze dwa pudła z książkami i plecak z najpotrzebniejszymi rzeczami, które zawsze mam przy sobie.
  Byłam gotowa.
Samolot odlatywał wieczorem. Mając dużo czasu wybrałam się na spacer, ostatni po tym pięknym kraju.
Będąc w parku zauważyłam azjatycką dziewczynę. Miała długie blond włosy z brązowymi pasemkami. Siedziała na ławce i oglądała zdjęcia w czarnym aparacie. Była całkiem ładna. Kiedy przechodziłam podniosła głowę i spojrzała na mnie.
  - Czekaj! - zawołała z uśmiechem. Zatrzymałam się  i odwróciłam do niej. - Mogę ci zrobić zdjęcie?
  - Yyy... t-tak, jasne - zaskoczyła mnie i to bardzo. Wskazała mi miejsce na ścieżce, na tle jesiennych drzew. Siedząc na ławce uniosła aparat do twarzy, a ja uśmiechnęłam się pozując.
  - Dziękuję. Wiesz, nadawałabyś się na fotomodelkę - powiedziała nieznajoma blondynka zza aparatu.
Zaśmiałam się.
  - Ja? O nie, to nie dla mnie. Przepraszam cię, muszę już lecieć - pomachałam jej na pożegnanie i oddaliłam się, wyciągając  z kieszeni dzwoniący telefon. Tata.
Musiałam szybko wracać, bo przyspieszyli godzinę lotu. Odwróciłam się, żeby spojrzeć na nieznajomą, ale jej już nie było.
*~*~*


  Kilkanaście godzin później otworzyłam oczy w samolocie lądującym w Ameryce Północnej. Po odebraniu bagażu czekał na nas mężczyzna z firmy taty, miał nas zaprowadzić do samochodu.
Droga do nowego domu była długa, trwała chyba dwie godziny. W końcu jednak dotarliśmy do Chicago. Kiedy zobaczyłam "dom", to oczy prawie wyszły mi z orbit. To była willa! Jak mały pałac! Z tyłu basen, piękny ogród, wielki dom... i to wszystko dla naszej trójki? No nieźle, tego jeszcze w naszej podróży dookoła świata nie było.
  Mój pokój był nieziemski. Ogromny, wielkie łóżko, garderoba, toaletka, stolik z dwoma fotelami, łazienka i śliczne komody. Poczułam się, jak w bajce. Niczym księżniczka. Ten dom był tak piękny i wspaniały, że nie umiałam opisać go słowami.
Położyłam się na moim nowym łóżku i westchnęłam.
  - Ta Ameryka chyba jednak nie jest taka zła - po raz pierwszy od spotkania tajemniczej fotografki w parku,  na moją twarz wypłynął uśmiech.
~*~*~
  Dwa dni później miałam iść do nowej szkoły. Książki zakupione, nie ma wyjścia.
No niestety. W dodatku beznadziejne mundurki... życie nie jest idealne.
  Poszłam. Już od wejścia zauważyłam, że nikt nie gapi się na mnie, jak na kosmitę, nie wytyka palcami i nie szepcze za plecami. O dziwo, Azjatów było tu bardzo dużo!
  Udałam się do sekretariatu, tam otrzymałam plan lekcji i mapkę szkoły. Jednak mimo mapy, nie mogłam trafić do klasy. Podeszłam do grupki rozgadanej grupki dziewczyn.
  - Hej - zaczęłam nieśmiało. - Przepraszam, gdzie jest sala numer trzydzieści siedem?
Popatrzyły na mnie z pogardą i odeszły. Okej, chyba trafiłam na jakieś szkolne divy. Już miałam odejść, gdy usłyszałam za plecami męski głos.
  - Po schodach na prawo, korytarzem prosto i trzeci skręt w lewo, pierwsze drzwi.
Odwróciłam się. Za mną stał wyższy o głowę, czarnowłosy chłopak. No, no,  ładny.
  - Dzięki - powiedziałam. Podszedł do mnie i wyciągnął rękę.
  - Jake - przywitał się. Uścisnęliśmy sobie ręce.
  - Minji, ale możesz mówić Minzy.
Wow. Naprawdę powiedziałam do nieznanego gościa więcej, niż jedno słowo.
  Jake zaprowadził mnie do sali. Okazało się, że jesteśmy razem w klasie. Usiadł nawet ze mną w ławce.
Cały dzień chodził za mną jak cień. Gadaliśmy, śmialiśmy się i wytworzyła się między nami więź. Czułam, jakby był moim przyjacielem od zawsze.
  Kiedy wychodziłam ze szkoły, zobaczyłam znajome, długie blond włosy i brązowe pasemka. Ten sam aparat. I ta sama śliczna twarz. Podeszłam do ławki, na której siedziała i usiadłam obok. O rany! Ona oglądała moje zdjęcia z parku! Nawet nie wiedziałam, jak ładnie wyszły... chrząknęłam i obniżyłam głos.
  - To chyba nie zdjęcia z naszego parku?
Blondynka nie podniosła na mnie wzroku.
  - Nie. To w Szkocji.
Ten sam głos.
  - To twoja przyjaciółka? - zapytałam.
  - Nie - westchnęła. - Spotkałam ją w tym parku. Ale to chyba było nasze ostatnie spotkanie.
  - Dlaczego? - autentycznie się zdziwiłam.
  - Teraz jestem w Ameryce, tysiące kilometrów dalej. Nawet nie wiem, jak miała ma imię...
Zrobiło mi się smutno i jednocześnie serce waliło mi strasznie na myśl, że zaraz to zmienię.
  - Ojej, to rzeczywiście źle... dobrze, że tylko tak myślisz.
Dziewczyna spojrzała na mnie i zaniemówiła. W jej oczach widziałam, jak się cieszy. Uśmiechnęła się.
  - To naprawdę ty?!
  - We własnej osobie - również się uśmiechnęłam. - W ogóle, to jestem Minji, ale możesz mówić Minzy.
  - Sandara, ale możesz mówić Dara.
Zaśmiałyśmy się. Nie wiem dlaczego, ale ją przytuliłam. Coś mi tak kazało.

*~*~*

  Spędziłyśmy razem fantastyczne popołudnie. Byłyśmy na zakupach, skoczyłyśmy do fajnej knajpki i dużo rozmawiałyśmy. Zakończyłyśmy ten czas siedząc w pokoju Dary. Przeglądałyśmy kupione czasopisma - Elle, Cosmopolitan i Vogue. Moje ulubione.
  - O rany, patrz! - leżąca na łóżku blondynka wychyliła się do mnie. Siedziałam po turecku na podłodze i czytałam Elle. Przyjaciółka pokazała mi Vogue, który trzymała w rękach.
  - Ona jest taka idealna... chciałabym być jak ona! - westchnęła. Spojrzałam na kolorową stronę. Jennifer Lopez, o tak, jest wspaniała. Ale moją uwagę przyciągnął Johnny Depp z sąsiedniej kartki.
  - Spójrz, to dopiero ideał - zabrałam gazetę z rąk Sandary. Teraz ja westchnęłam.
  - Ee, tam. Nie w moim guście - usłyszałam śmiech nad głową. Rzuciłam się ze śmiechem na dziewczynę, okładając ją magazynem. Śmiałyśmy się obie. W końcu zmęczone padłyśmy na łóżko. Było duże i miękkie. Miało jasnozieloną narzutę i fioletowe poduszki. Meble były dębowe, a pokój miał jasnoróżowe ściany. Podobało mi się tu. Czułam się jak a domu.
  Niestety robiło się późno i musiałam wracać. Pożegnałam się z Darą i skierowałam do domu. Trzeba przyznać, że jak na pierwszy dzień, to moja orientacja w terenie była niezła.
Po około dwudziestu minutach dotarłam na miejsce.
  Szybko odrobiłam lekcje, umyłam się i położyłam do łóżka z książką.
Nagle zawibrował mój telefon. To Jake. Mimowolnie uśmiechnęłam się.
"Jak tam po pierwszym dniu w szkole?" pisał. Szybko odpowiedziałam, że nie spodziewałam się tak dobrego rozpoczęcia.
I była to prawda. Pierwszego dnia znalazłam przyjaciół, Jake'a i Darę. Niesamowite...
Czy mogłam mieć większe szczęście?

*~*~*

  Minął miesiąc od przeprowadzki, zmiany szkoły. Czułam się tu, w Ameryce, o niebo lepiej niż gdziekolwiek indziej. Mimo wszystko. Do tego codzienne spotkania z nowymi przyjaciółmi.
  Własnie wracałam ze szkoły, kiedy podbiegł do mnie Jake.
  - Hej - przywitał się. - Masz jakieś plany na dzisiaj?
  - Hmm, nie, a co? - odpowiedziałam.
  - Może pójdziemy na spacer? - zaproponował.
Świetny pomysł! Od razu się zgodziłam.
Po paru minutach doszliśmy do parku. Bardzo lubię to miejsce, jest tu  tak przyjemnie...
  Chodziliśmy po parku niemal cały dzień. W pewnym momencie Jake przyciągnął mnie do siebie i pocałował. Nie spodziewałam się tego, ale odwzajemniłam pocałunek...
  - Minji - wyszeptał - kocham Cię... zostaniesz moją dziewczyną?
  - Tak - odszepnęłam bez wahania.
Nie wiem jak wróciłam do domu, bo w tym momenice nic nie liczyło się dla mnie bardziej od niego.
~*~*~
  Dara, odkąd powiedziałam jej o mnie i Jake'u, zaczęła mnie unikać. Udaje, że nie słyszy, gdy wołam ją na korytarzu i szybko odchodzi. Po szkole nigdzie nie mogę jej znaleźć. Dziwne. Myślałam, że się przyjaźnimy, a tymczasem ona zachowuje się jak dziecko.
  Co jest grane? Nie dawało mi to spokoju. W końcu po tygodniu nie wytrzymałam i w piątek poszłam do niej prosto po lekcjach. Kiedy zapukałam, otworzyła jej mama. Była uśmiechnięta, jak zawsze.
  - Dzień dobry - przywitałam się. - Jest może Sandara?
Pani Park zgasł uśmiech na ustach, widziałam, że się zmieszała.
  - Przykro mi, wyjechała na weekend.
Powiedziała to szybko i zamknęła drzwi. Zamurowało mnie. O co wszystkim chodzi?!
  No ale okej. Minął weekend. Tydzień. Dwa. Nic. Sandary Park jak nie było tak nie ma. O ludzie... dzwoniłam do niej chyba sto razy dziennie. Zero kontaktu. Poważnie się bałam. Pani Park już nie otwierała mi drzwi. Co się stało? Nie wiem. Nie mam już sił...

*~*~*

  Rok później.
Kierowałam się do parku, gdzie umówiłam się z Jake'iem. W uszach miałam słuchawki. Nagle ktoś dotknął mojego ramienia. Podskoczyłam jak oparzona i odwróciłam się. Słuchawki wypadły mi z uszu. Krzyk uwiązł w gardle. Zamarłam. Oto przede mną stała Ona. Dziewczyna, dzięki której polubiłam Amerykę. Przez którą zaznałam przyjaźni. To przez nią płakałam nocami. Za nią tęskniłam, a ona tak po prostu mnie zignorowała, zapadła się pod ziemię. Teraz stała przede mną.
  Jakiś czas temu udało mi się o niej zapomnieć i wmówić sobie, że nie wróci. Ale nie zapomniałam, jaka jest piękna i jaka bije od niej niezwykła aura. Jej włosy nie były już koloru blond, ale rude. Nie było brązowych pasemek, ale mocno granatowe, prawie czarne, jeszcze dłuższe niż wcześniej. Jej wzrok zdradzał ulgę, upokorzenie, zmieszanie, tęsknotę i radość jednocześnie.
Westchnęła.
  - Dawno cię nie widziałam - powiedziała tak dobrze znanym mi głosem. - Zmieniłaś się.
Rzeczywiście. Ścięłam włosy i zafarbowałam je na głęboką czerń, ale sama nie zauważyłam w sobie większych zmian.
  - Ty także - odpowiedziałam chłodno i niepewnie. Po chwili coś we mnie pękło i nie wytrzymałam. Do oczu napłynęły mi łzy.
  - Ty... jak mogłaś?! Jak mogłaś tak po prostu najpierw mnie zignorować totalnie i unikać, a później bez słowa zniknąć?! Nawet nie chciałaś ze mną pogadać, nie wiedziałam co jest grane! Masz świadomość ile przez ciebie straciłam nerwów?!
Płakałam. Ze złości. Tęsknoty. Wszystkiego.
Sandara nie odpowiedziała mi od razu.
  - Słuchaj... nie chcę robić cyrku przed całym Chicago. Pójdziesz ze mną w jedno miejsce? Pogadać? Inaczej odejdę i już nigdy mnie nie zobaczysz.
Czy miałam inny wybór, jeśli chciałam uzyskać odpowiedzi na moje pytania? Poszłam za nią. Szłyśmy długo i dawno straciłam orientację w terenie. Po drodze przez las znalazłyśmy się nad jeziorem. Rany, było pięknie! Gdyby nie okoliczności, przez jakie tu jestem, byłaby to prawdziwa sielanka.
  Dara usiadła na trawie. Zrobiłam to samo. Po dłuższej chwili milczenia odezwała się cicho:
  - Opowiem ci wszystko. Ale proszę, nie przerywaj mi, mimo tego, co usłyszysz.
Spojrzała na mnie. Przytaknęłam. Ruda westchnęła i mówiła dalej.
  - Kiedy powiedziałaś mi, że chodzisz z Jake'iem, coś... czułam się, jakby ktoś rozbił mi szklankę w środku, a szkło wbiło się w moją skórę od wewnątrz. Widziałam, że mieliście się ku sobie, ale w głębi duszy liczyłam na to, że to się jednak nie uda.
Niestety, zostaliście parą. Czekałam, ale zapowiadało się na długi związek. Uciekłam. Najpierw z domu. Potem wróciłam, aby odlecieć z rodziną do Japonii. Miałam tajne źródła. Wiedziałam, co się u ciebie dzieje. Że tęsknisz i mnie nienawidzisz. Ale to bolało. Musiałam zapomnieć.
  Przestałam interesować się twoim życiem. W końcu wróciłam tutaj. Od znajomych wiedziałam, że dalej chodzisz z nim. Ale ukrywanie tego... to wszystko mnie przerosło i musiałam sama przekonać się o tym, na czym stoję. Zobaczyłam cię w parku i po prostu musiałam podejść. Minji... ja chyba jestem w tobie zakochana.
Głos załamał jej się na ostatnich słowach, a mnie jeszcze bardziej zamurowało. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, a kiedy już próbowałam się odezwać Dara szybko wstała, chwyciła torbę i rzuciła się biegiem w las, wiedziałam, że zaczęła płakać.
Pobiegłam za nią.
  - Dara! - krzyczałam. - Sandara czekaj na mnie!
Nie mogłam znowu jej stracić. Mimo wszystko dalej była moją przyjaciółką, a przynajmniej miałam taką nadzieję.
Biegłam i krzyczałam, po chwili jednak zwolniłam. Chodziłam po lesie, dalej wołając, ale bez skutku. Niedługo potem zaczęło się ściemniać. Ruszyłam w kierunku mojego domu, ale pomyślałam, że może to być moja ostatnia szansa na zdobycie odpowiedzi na moje pytania, więc popędziłam prosto do domu państwa Park. W drodze odpisałam szybko i krótko do wydzwaniającego Jake'a, przepraszając. Pewnie się nieźle martwił, ale teraz miałam ważniejszą rzecz do załatwienia niż randka. To mogło poczekać.
  Widziałam światła domu z daleka, moja ulga była ogromna, gdy w oknie Dary także. Pomyślałam jednak, że jak zapukam do drzwi, to mnie nie wpuszczą. Wtedy moją uwagę przyciągnęła wierzba stojąca tuż obok domu, której gałęzie wchodziły do okna mojej przyjaciółki. Wdrapałam się na drzewo i po chwili stałam na parapecie. Kiedy zajrzałam do środka, Dara leżała na łóżku, delikatnie drżąc. Wydawało mi się, że płacze i na ten widok serce mi się ścisnęło. Wzięłam oddech i zapukałam w szybę. Dziewczyna przestała drgać i w zwolnionym tempie odwróciła głowę w moją stronę. Zobaczyłam w jej oczach strach i zaskoczenie. Ponagliłam ją gestem ręki i dopiero wtedy wolno podeszła do okna, ale otworzyła je na niewielką szerokość.
  - Co chcesz? - zapytała oschle, pociągając nosem.
  - Pogadać. Nie dałaś mi nawet dojść do słowa nad jeziorem!
  - Ale nie masz nic do powiedzenia, nie mamy o czym gadać. Wiem, że uważasz mnie za idiotkę, ale nie mogę już cofnąć czasu. Przepraszam cię, ale muszę iść do rodziców.
Chciała zamknąć okno, ale powstrzymałam ją nogą. Siłą je otworzyłam i wślizgnęłam się do środka. Stanęłam na przeciwko pozornie wkurzonej brunetki i popatrzyłam jej w oczy.
  - Nigdzie się nie wybieram, dopóki ze mną nie porozmawiasz - mówiłam stanowczo, cedząc każde słowo wyraźnie.
Sandara otworzyła usta chcąc się ze mną spierać, ale szybko zrezygnowała i westchnęła przeciągle odchodząc i usiadła na łóżku.
  - Więc? - zapytała, zakładając nogę na nogę. Wbiła we mnie spojrzenie, które z powodzeniem rozcięłoby stal.
Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam mówić.
  - Więc... przez całą drogę tutaj myślałam to tym, co mi powiedziałaś. Wbrew temu, co myślisz... okej, na początku byłam zszokowana. Zdziwiona. Dalej byłam zła, że wyjechałaś. Ale w tym wszystkim poczułam też ulgę, w pewnym sensie - przechadzałam się po pokoju i nerwowo strzelałam palcami. Kolejny wdech. Boże, co ja wyprawiam.
Kontynuowałam jednak.
  - Kiedy zobaczyłam cię dzisiaj w parku, to ja... wydaję mi się, że zrozumiałam. Tak cholernie za tobą tęskniłam, że... nawet jak Jake wyjechał w wakacje czegoś takiego nie czułam. I teraz wiem. To nie była taka tęsknota, jak za przyjaciółką... to było coś więcej.
Opadłam na kanapę obok dziewczyny ze szkockiego parku. W jej oczach widziałam, że targają nią różne uczucia.
  - Boże, Dara. Mam wrażenie, że... nie, to nie jest wrażenie. Ja cię kurde kocham.
Jeśli opadła mi szczęka dzisiejszego popołudnia, po wyznaniu Sandary, to mogę śmiało ująć, że jej ta szczęka wypadła z zawiasów. Patrzyła na mnie jak na idiotkę.
  - To ma być żart? Minzy, ty przecież jesteś szczęśliwa ze swoim chłopakiem, a ja... mogłam w ogóle nie wracać i zapomniałabyś o mnie - wstała. - Znam cię i wiem, że jesteś za dobra i zrobisz wszystko, żeby znowu było jak dawniej. Nic do mnie nie czujesz, uważasz mnie za dziwną, bo kocham się w dziewczynie!
  - Nieprawda! - krzyknęłam, wstając z kanapy. - Nie wiesz, co czuję, a kiedy wreszcie to zrozumiałam, to ty mi nie wierzysz.
Nie wiem, czy to przez mój oskarżycielski ton, ale po policzkach Dary zaczęły spływać pojedyncze łzy.
  - To jest za piękne, żeby mogło być prawdziwe, Minji. Ja... - nie było jej dane dokończyć. Nie wiem, czy to pod wpływem impulsu, czy jak, ale podeszłam do osoby, którą kocham i teraz to zrozumiałam. Podeszłam i obejmując ją ramionami pocałowałam ją usta. Nie wykluczając opcji, że zrobiłam to, aby się z nią nie kłócić.
Sandara stała zaskoczona, ale po chwili się rozluźniła i odwzajemniła pocałunek. Kiedy uniosłam głowę mocno przytuliła się do mnie, dalej płacząc.
  - Tak strasznie za tobą tęskniłam...
  - Ja też, Dara. Ale już po wszystkim.
  - Nie... - dziewczyna odsunęła się i spojrzała na mnie. - Za trzy godziny wyjeżdżam do Japonii...
  - Co?! - wyprostowałam się i spojrzałam na nią, pewna, że na mojej twarzy malowało się przerażenie i ból. To samo odnalazłam na twarzy Dary.
  - Rodzice... powiedzieli, że mam tu tylko jeden dzień, bo tam mama ma nową pracę i... kurde, ja nie wiem co mam robić.
Stałyśmy tak, nie wiedząc co począć. Po chwili głową Dary podniosła się z błyskiem w oku.
  - Wiem! Rodzice proponowali kilka miesięcy temu, że jeśli będę chciała, to mogą mi wynająć mieszkanie. Ale ja wtedy odmówiłam, może jednak nie wszystko stracone...

*~*~*

  - Przylatujesz za tydzień, tak?
Pytałam po raz setny, ale musiałam mieć pewność. Sandara porozmawiała z rodzicami i udało jej się załatwić mieszkanie na rok szkolny. Najpierw musiała jednak wrócić do Japonii, żeby zabrać papiery potrzebne do szkoły. Za tydzień miała wrócić i zamieszkać sama w Chicago, teraz jednak ja miałam kroczyć u jej boku. I byłam z tego powodu niesamowicie szczęśliwa.
  Pomimo, że Dara miała wrócić za kilka dni, to żegnałyśmy się serdecznie. Stałyśmy długo przed terminalem, wtulone w siebie, dopóki rodzice nie zawołali mojej nowej drugiej połówki. To znaczy, nie uważałyśmy nas za parę, ale bratnie dusze. Czekała mnie jeszcze rozmowa z Jake'iem... myślę jednak, że nie sprawię mu dużego bólu, bo od kilku tygodni bywałam zazdrosna o jego nową przyjaciółkę. Mam tylko nadzieję, że uda nam się pozostać kolegami z klasy.
  Kiedy Dara zniknęła za bramkami, kierując się do samolotu, zaczęłam tęsknić. Wracając do domu napisałam jej SMS-a, powiadamiając o tym. Mimo wymogów samolotu, zanim wyłączyła telefon dostałam odpowiedź: JA TEŻ, JESZCZE BARDZIEJ. NA ZAWSZE?
I jeszcze dłużej.


~Meggy


Jestem w trakcie pisania nowego scenariusza, opowiadania oraz jednego fanfiction.
W następnym poście wstawię jednak kryminał pisany na konkurs jeszcze w trakcie roku szkolnego ♥
Mam też do was pytanie, widzicie błędy ortograficzne? Myślę o poszukaniu bety...

wtorek, 28 kwietnia 2015

"Kim Ty jesteś?" + comeback Meggy

Cześć i czołem. Po niemal 3 miesięcznej przerwie wracam z nowymi pomysłami. 
Na początek i zachętę do dalszego odwiedzania bloga przez Was przygotowałam takie niedługie opowiadanie, które pisałam na potrzeby szkoły. Praca miała być "opowieścią dla Hassana", jednego z bohaterów powieści Chłopiec z latawcem, który nie umiał czytać i czytał mu przyjaciel, lecz ten przyjaciel w pewnym momencie przestał czytać, tylko zamykał książkę i opowiadał własne historię.
Nie przedłużając już, dodam tylko, że jeśli ktoś czytał Anię z Zielonego Wzgórza albo inną część z serii, to wzorowałam się na klimacie Wyspy Księcia Edwarda, jaki ja odczułam czytając tę książkę. Możecie więc z łatwością wyobrazić sobie scenerię i ludzi. 
Zapraszam do czytania i komentowania oraz składania zamówień :) 






  Dawno, dawno temu... no dobrze, może jednak nie tak dawno - kilka lat temu, trochę dłużej...
  W małym miasteczku Shainta żyła dziewczyna. Miała blond włosy sięgające pasa i mądre, błękitne oczy, w których ukryta była tajemnica. Jednak do tej pory nie znalazł się nikt, kto odgadłby skrywany głęboko sekret. Adila, bo tak miała na imię dziewczyna, nie spotkała bowiem nikogo, komu mogłaby go wyjawić. Nie ufała ludziom łatwo, oni z kolei nawet nie próbowali go pozyskać - jej zaufania.
No cóż, przynajmniej do pewnego czasu.
  Pewnego razu w miasteczku rozległa się wieść o rodzinie, która niedługo się sprowadzi. A ponieważ nieczęsto działo się coś ciekawego, to wszyscy byli bardzo przejęci. Na targu usłyszeć było można praktycznie tylko rozmowy poświęcone przyszłym osadnikom Shainty. Nowym tematem między ludźmi zainteresowała się również Adila, choć nikomu tego nie okazywała. Była jednak ciekawa, czy nowa rodzina będzie taka jak wszystkie, czy może inna. Dziewczyna w duchu liczyła na drugą opcję, ale jaka będzie rzeczywistość - to się okaże.
  Wreszcie nadszedł ten dzień. Wszyscy mieszkańcy Shainty wypatrywali nowej rodziny, czekali przy drodze z balonami i byli bardzo przejęci. Samochód "mówił" o pochodzeniu z wyższych sfer. Po długim powitaniu wyprawiono przyjęcie na cześć nowej rodziny, czyli Raindalów.
Podczas gdy wszyscy bawili się w najlepsze, Adila siedziała na wierzbie, która rosła niedaleko od domu nowych mieszkańców Shainty. Adila mogła z tego miejsca spokojnie patrzeć na dom, skryta między gałęziami. Dziewczynie nie chodziło oczywiście o szpiegowanie nowej rodziny. Często przychodziła w to miejsce i patrzyła na TEN dom. Niegdyś samotny, teraz wykupiony przez Raindalów. Był to najbogatszy dom w miasteczku, można by rzec, że był to wręcz dworek. Urządzony w amerykańskim stylu prezentował się bardzo dostojnie. Adila, w swych marzeniach, zawsze wyobrażała sobie, że tam mieszka. Westchnęła ze smutkiem.
- Długo tam będziesz siedzieć? - Dziewczyna tak się wystraszyła, że prawie spadła z drzewa. Na dole stał chłopak, którego nigdy wcześniej nie widziała.
- Czy coś ci w tym przeszkadza? - odparła spokojnie, patrząc na niego.
Nieznajomy się uśmiechnął.
- Oczywiście, że nie. Zastanawia mnie tylko, czemu wolisz być tam, na górze, niż zejść i się przywitać.
Adila zamyśliła się. Po chwili wolno zeszła z wierzby i stanęła oko w oko z chłopakiem. On dalej się uśmiechał, jej twarz nie wyrażała emocji.
- Cześć - powiedziała ze sztuczną uprzejmością. Stojący przed nią szatyn uniósł brew do góry.
- Ani trochę nie ciekawi cię to, kim jestem?
- No cóż, może odrobinę - odpowiedziała dziewczyna.
- Jestem Will - wyciągnął rękę w jej stronę.
- Adila - potrząsnęła nią.
- Niespotykane imię - Will mówił ze szczerym podziwem.
- Mieszkasz tu? - Adila wskazała ręką dworek.
- Niekoniecznie. A ty? - chłopak wolno ruszył w stronę ścieżki.
- Niedaleko stąd, bliżej rynku - ruszyła za nowym znajomym dziewczyna.
Przez dłuższy czas szli w milczeniu. On myślał o niej, ona o nim.
"Kim on jest? Dlaczego wcześniej go nie spotkałam?" myślała Adila. W końcu odważyła się go zapytać.
- Mogę wiedzieć, skąd się tu wziąłeś?
- Przechodziłem obok, a gdy spojrzałem do góry zobaczyłem twoją niebieską sukienkę - Will znów się do niej uśmiechnął.
- Wiesz, że nie o to mi chodzi - przewróciła oczami. - Jak znalazłeś się w Shaincie?
Odpowiedziała jej cisza. Chłopak długo myślał, ale w końcu odpowiedział wymijająco:
- To akurat nie jest teraz istotne, ale...
Uniosła pytająco brwi. Coś tajemniczy ten typ... jednak nie mógł dokończyć swojej wypowiedzi, ponieważ dotarli do rynku. Impreza trwała w najlepsze, chociaż było już późno.
  Will odprowadził Adilę pod same drzwi małego domku w kolorze kremowym.
- No to co, żegnamy się - chłopak westchnął, dziewczyna też.
- Ale spotkamy się jutro, prawda? - Adila sama nie wierzyła, że wypowiedziała to na głos. Coś jednak ją do niego ciągnęło, tylko nie wiedziała co. Jedno było pewne - musiała się tego dowiedzieć.
- Oczywiście - Will przerwał jej rozmyślania. - Do jutra!
Zawołał, pomachał i odszedł.
- Do jutra... - wyszeptała Adila - patrząc na oddalającą się postać.

*~*~*

  Mijały dni, tygodnie. Adila prawie codziennie spotykała się z Willem. Chodzili na spacery, ale głównie rozmawiali. Dziewczynie dalej nie udało się rozwikłać zagadki na temat tego, co przyciąga ją do chłopaka. Coraz mniej też ją to nurtowało.
Adila wreszcie komuś zaufała, W końcu przed kimś się otworzyła. A Will mógł poznać prawdziwą ją. Cóż, przynajmniej pozornie.
  Pewnego razu siedzieli na uwielbianej przez Adilę wierzbie z widokiem na dworek. Tu, gdzie pierwszy raz się spotkali.
- Właściwie to... dlaczego lubisz patrzeć na ten dom? - zapytał w pewnej chwili Will.
Adila zawahała się.
- Wiesz... to jest dosyć skomplikowane...
- Zamieniam się w słuch - chłopak uśmiechnął się, aby dodać jej otuchy. Ona też mimowolnie się uśmiechnęła.
- No więc... kurczę, nie wiem jak ci to powiedzieć...
- Po prostu to zrób. Nie będę cię oceniał.
Kiedy Will wypowiedział te słowa, Adila pomyślała, że nie mogła trafić na lepszego przyjaciela. Bo chyba można ich tak nazwać, prawda?
- Dobrze. Tak więc pewnie mi nie uwierzysz, ale... to mógł być, a raczej miał być MÓJ dom. Moi rodzice, ja... jestem z rodziny dość bogatej. Można nawet powiedzieć, że arystokratycznej. Kiedy miałam pięć lat, rodzice gdzieś zniknęli. Kilka dni później dostaliśmy wiadomość, że nie żyją. Nawet nie wiem, co się tak naprawdę stało. Pamiętam, że kuzyn ojca bardzo chciał przejąć majątek moich rodzicieli, ale problemem byłam ja. Po krótkim czasie płacząca niania ubrała mnie ciepło, dała pakunek do ręki, pocałowała w czoło i powiedziała: teraz idź przed siebie, lecz tu już nie wracaj.
Tak po prostu wyszłam na ulicę. W końcu zaczęłam iść. Szłam długo, nawet bardzo. Dotarłam w okolicę Shainty. Gdyby nie mały chłopiec, któremu podałam piłkę, to jego mama by mnie nie zobaczyła i nie przygarnęła. Wychowali mnie, byli jak rodzina. Co ja mówię. Byli kimś więcej, niż rodziną. Jaka rodzina karze pięciolatce ot tak wyjść samej na pastwę losu? W każdym razie, moja przyszywana mama zmarła dwa lata temu. Chłopiec, któremu podałam piłkę, czyli przyszywany brat Sein, wyjechał po jej śmierci. Więcej go nie widziałam. Od tego czasu mieszkam sama w domku, który już znasz. Ale wracając do tego dworku, to wiedziałam o Shaincie wcześniej, ze względu na to, że rodzice planowali go kupić. Pamiętam, jak oglądałam fotografie z wnętrza. Ciekawa jestem, czy bardzo się zmienił. Po moim "odejściu" został sprzedany i dopiero kilka miesięcy temu dowiedziałam się komu. Mój Boże, nie wierzę, że ci to wszystko powiedziałam...
  Adila ukryła głowę między kolanami. Will chwilę siedział obok i nic nie mówił. W końcu pogłaskał Adilę po głowie. Dziewczyna wyprostowała się.
- To dobrze, że mi powiedziałaś. Mogłaś to w końcu z siebie wyrzucić - rzekł chłopak.
- Jakby się zastanowić, to chyba czuję ulgę - Adila naprawdę tak myślała. Cieszyła się, że wreszcie komuś to powiedziała.
  Siedzieli na wierzbie jeszcze długo. Rozmawiali o wszystkim. Will znał już całą prawdę o dziewczynie, którą po zmroku znów odprowadził do kremowego domku.

*~*~*

  Kiedy Adila obudziła się kilka dni później, ogarnął ją dziwny niepokój. Nie wiedziała dlaczego, więc szybko ubrała się i poszła na rynek. Usiadła koło fontanny, czekając na Willa. Codziennie się tu spotykali. Jednak dziś chłopak nie przyszedł...
  Następnego dnia było tak samo. Adila udała się do Urzędu Miasta, gdzie spisani byli mieszkańcy i goście Shainty. Kiedy jednak zapytała o Willa, usłyszała, że nigdy nie było w mieście nikogo takiego.
Poczuła ciarki na plecach.
Tej nocy przyśnił jej się jedyny chłopak, jakiemu zaufała. On jeden znał jej historię. We śnie nic nie mówił, po prostu się do niej uśmiechał.
  Czy mógł to być znak, że gdzieś jest i o niej pamięta? A może Adila go sobie wyśniła? Czy to możliwe, ze jej świadomość wymyśliła postać Willa? Była na tyle zdesperowana? Niemożliwe! Dlaczego jednak nikt nie wie, że tu był...
  Następnej nocy znów odwiedził Adilę we śnie.
- Czy to możliwe, abyś nigdy nie istniał? - zapytała go.
Lecz chłopak tylko mrugnął  z uśmiechem i zniknął ze snu.

KONIEC


Jak to możliwe, że zajęło mi to sześć stron A4, a tu jest tego tak malutko... ehh. Magia Bloggera, ot. 
Mam nadzieję, że Wam się podobało.
Nie da się też nie zauważyć zmian w wyglądzie bloga. Nowe czcionki, kolorki, tło i... muzyczka ♥ Moja wola bardzo tego chciała, więc jest. I po prawej na górze strzałka, dzięki której możemy szybko wrócić do góry bloga -->. 
To tyle z mojej strony. 

~Meggy ♥

niedziela, 1 lutego 2015

Rozstania bolą, ale jest to część życia

Stwierdziłam, że to nie ma sensu.
Ten blog miał być tym, co będę kochać i oddawać się swojej pasji, czyli pisaniu.
Ale niestety, przez szkołę nie mam nawet czasu nic napisać. Nie ukrywam, że moja szkoła jest szkołą prywatną, z poziomem mega wysokim i nauka jest tam na pierwszym miejscu, więc 3/4 mojego wolnego czasu zajmuje odrabianie lekcji i uczenie się. Pozostały czas staram się jak najlepiej wykorzystać i nie zawsze jest tam moment na napisanie czegoś do wstawienia.
Przez to wpisy są nieregularne i nie podobają mi się.
Dlatego na razie postanowiłam zawiesić blog. Kiedy znajdę więcej czasu lub napisze coś w międzyczasie, to wstawię tutaj i może ktoś to przeczyta.

Jeszcze raz przepraszam.
Żegnam się z bólem serca :(
Pozdrawiam was, jeśli jeszcze ktoś tu zagląda...
Meggy

czwartek, 1 stycznia 2015

Szczęśliwego Nowego Roku!

Jest już nowy, 2015 rok...
Tak więc życzę Wam, żeby był 53576336343399632 i więcej razy lepszy od tego.
Żeby było mało smutków  i mnóstwo  radości :3
Spełnijcie marzenia i nie rozpamiętywujcie przeszłości! ❤

A ja tymczasem będę pisać historię miłosną w Paryżu(na zamówienie przyjaciółki) :D
Chciałabym wstawić coś już w przyszły weekend, bo w ten nie będę mieć zbytnio czasu :c

Pozdrawiam,
Meggy :*